Warto być Woodstockowym Chuliganem

Piętnasty Przystanek Woodstock był szczególnym wydarzeniem w całej historii tego festiwalu organizowanego przez Jurka Owsiaka i WOŚP. Czterdzieści lat temu odbył się legendarny amerykański Woodstock '69, co oczywiście nie umknęło uwadze organizatorom Przystanku.

Przyjazd w czwartek, dzień przed rozpoczęciem festiwalu, zazwyczaj zapewniał jedną podstawową rzecz: bezproblemowe znalezienie dobrego miejsca na postawienie namiotu. Niestety nie w tym roku. Ze znalezieniem "wymarzonego" miejsca na namiot był problem już w czwartek po południu. Publiczność dopisała, na tegoroczny Przystanek w Kostrzynie nad Odrą przyjechało ponad 420 tysięcy osób, o czym informował Jurek Owsiak z Dużej Sceny, a co poważnie odczuła infrastruktura miasta Kostrzynia.

W moich refleksjach na temat XIV Przystanku Woodstock napisałem, że jak najbardziej popieram proponowaną zmianę formuły festiwalu. Po dwóch edycjach festiwalu mogę napisać, że zmiany idą w bardzo dobrym kierunku. Konsekwencją tego będzie festiwal nie tylko muzyki, ale całościowo - sztuki. A to, wbrew pozorom, przyciągnie jeszcze więcej uczestników i zbliży do Woodstock 1969, a oddali od tradycji Jarocina, z czego niezmiernie się cieszę.

Pierwsze, co zauważyłem na polu Woodstockowym to umieszczony na wzgórzu napis WOODSTOCK stylizowany na słynny HOLLYWOOD oraz wysoką na ponad 10 metrów instalację z ogromną reprodukcją Pejzażu z miłosiernym Samarytaninem mistrza światłocienia Rembrandta, a tuż za nimi trzy razy większy niż rok temu namiot ASP. Zaciekawiło mnie to na tyle mocno, że od tego czasu każdy poranek przed rozpoczęciem koncertów spędzałem w namiocie ASP.

Goście tegorocznego ASP byli z najwyższej półki, jeżeli można tak powiedzieć. Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki, Stanisław Tym, Janusz Kochanowski, Bohdan Łazuka, Micheal Lang (organizator Woodstock 1969) oraz pianista jazzowy Leszek Możdzer, z którym spotkanie przyniosło mi najwięcej radości. Nie spodziewałem się takich poglądów na życie, granie i kulturę po pianiście jazzowym, który jest posądzany o bycie "wykreowanym przez media". Leszek Możdzer to fantastyczny partner do rozmowy. Jego filozofia życiowa jest niezwykle bliska naukom Wschodu, zwłaszcza buddyzmowi. Czyż to nie idealnie pasuje do idei Woodstocku?

Wewnątrz namiotu ASP można było podziwiać kilkumetrowe kolorowe reprodukcje dzieł wybitnych polskich malarzy (i fotografów) różnych epok. Wystawa (oraz towarzyszące warsztaty) została zorganizowana w ramach projektu Przystanek Sukiennice Muzeum Narodowego w Krakowie. Tradycyjnie odbywały się również warsztaty gitarowe, teatralne oraz plastyczne. Nowością było kino plenerowe ŁÓDŹSTOCK, gdzie nocami można było oglądać filmy pełno- i krótkometrażowe. Można odnieść wrażenie, że ASP zawładnęła XV Przystankiem Woodstock. Na pewno była to najbogatsza i najciekawsza ASP od momentu pojawienia się tego projektu. Jednak to, co się działo na obu scenach muzycznych niejednego przyprawiło o potężny dreszcz emocji.

Program Sceny folkowej otworzyła grupa Sharena. Żywiołowe bałkańsko-słowiańskie granie zespołu i śpiew na dwa głosy wyjątkowo urodziwych wokalistek na długo zapadnie mi w pamięci. Poza programem odbył się koncert ukraińskiej formacji Atmasfera. Muzycy przedstawili nową muzykę, która jest jeszcze lepsza niż to, co dotychczas nagrali (a i to było już nieprzeciętnie piękne). Gościnnie na saksofonie sopranowym wystąpił Jurij Jaremczuk. Grupa otrzymała nagrodę Złotego Bączka za XIV Przystanek Woodstock, w nagrodę miała wystąpić na Dużej Scenie w nocy z piątku na sobotę. Niestety, zespół The Subways zniszczył cały program koncertów na Dużej Scenie w tym dniu. Według informacji od Jurka Owsiaka grupa "nie miała ochoty wyjść scenę", dlatego na ponad godzinę zamknęła się w garderobie (może zespół "załapał doła", w końcu to "indie", to może i "emo" również?). Koncerty były tego dnia opóźnione już o około godzinę, a ponad 2h poślizgu uniemożliwiło występ nie tylko Atmasferze.

Juliette Lewis z zespołem dała na Dużej Scenie fenomenalny koncert (od razu widać, że profesjonaliści z USA :-)). Momentami miałem wrażenie, ze Janis Joplin zmartwychwstała. Legenda punk rocka Sham 69 pokazała jak powinien brzmieć punk z najwyższej półki. Dub Fx wprowadził na Woodstockową scenę muzykę improwizowaną opartą o beatboxing wspartą sprzętem elektronicznym.

Na XV Przystanku Woodstock zagrały dwa polskie zespoły wyłonione w konkursach podczas koncertów w Stodole w Warszawie. Były to Infernalia i Chico. Naprawdę trafny wybór.

Na Przystanku Woodstock pojawił się jazz i muzyka klezmerska. Piękny koncert dało trio Możdzer Danielsson Fresco - mimo, że momentami nie było słychać fortepianu (który był nagłośniony przy pomocy jednego małego mikrofonu!). Grupa Kroke wniosła muzykę klezmerską na Dużą Scenę. Mogło się wydawać, że takiego typu muzyka (około- i czysto jazzowa) nie spotka się z przychylnością Woodstockowej publiczności wychowanej na ostrym punku i metalu. Było wręcz przeciwnie, koncertu słuchał wielki tłum ludzi.

Największym rozczarowaniem był dla mnie koncert Guano Apes. Znam tę grupę od prawie dziesięciu lat, a liczba przesłuchań każdego z ich albumów jest przynajmniej dwucyfrowa. To, co mnie urzekło w Guano Apes (studyjnym) to tło, które towarzyszyło ich muzyce i energia z niej płynąca. Dodatkowe dźwięki (również dodatkowe instrumenty), odgłosy, efekty perkusyjne, chórki, etc.. Na żywo wszystkiego tego zabrakło, na dodatek muzycy i wokalistka mieli wyraźne problemu z artykulacją - grali do znudzenia legato. Być może chcieli w ten sposób zamarkować brak wspomnianego tła.

Oczekuję, że grupa na żywo będzie grać troszkę gorzej, albo identycznie (jak na przykład profesjonaliści z Clawfinger) jak na płytach. Rzadko się zdarza, że brzmi lepiej. Zazwyczaj lepiej brzmią jedynie grupy jazzowe. Najmniej miłe jest wrażenie, że jest dużo gorzej, albo, że "to chyba nie ten zespół", albo "czyżbym pomylił koncerty?". Takie uczucie miałem na ostatnim koncercie The Mars Volta w Warszawie i takie również na tegorocznym (pierwszym w Polsce!) koncercie Guano Apes.

XV Przystanek Woodstock był moim pierwszym Przystankiem, kiedy rzeczywiście poczułem, że biorę udział w czymś unikalnym. Może to zbyt górnolotnie powiedziane, ale miałem wrażenie, że właśnie uczestniczę w tworzeniu historii, która na pewno nie będzie zapomniana. Oczywiście nie każdy musi tam być. Można być, na przykład, bardzo poważnym w graniu dorosłości (co przeciętnie prowadzi od specjalizacji w nieodpowiedzialności) i uznać, że go to nie interesuje właśnie z tego powodu, zamiast powiedzieć, że zwyczajnie nie chce mu się w tym uczestniczyć.

Wspomnieć tylko, że w tej masie ludzi przybyłych do Kostrzynia na kilka dni były tysiące Niemców, Anglików, Francuzów i innych narodowości. A przede wszystkim - Polaków. Młodych Polaków, którzy z dumą śpiewali swój hymn 1. sierpnia o godzinie 17.00. A ja byłem jednym z nich.

Ja, na przykład, już

Ja, na przykład, już zapomniałem że tam byłem.

;)

Valid XHTML 1.0 Strict