W poprzednim tygodniu zakończył się szesnasty Przystanek Woodstock. Pewne było, że organizatorzy nie mogli (i prawdopodobnie nie byli w stanie) zrobić tegorocznego festiwalu na poziomie lepszym lub równym zeszłorocznemu, jubileuszowemu. Stąd, program obu scen, być może, nie prezentował się nad wyraz zachęcająco czy odkrywczo. Na dodatek nagłe usunięcie małej sceny i przeniesienie jej do namiotu ASP czy zakaz picia piwa w pobliżu scen wcale nie nastrajały optymistycznie woodstockowych chuliganów. Ale zaraz, zaraz! Przecież nie może być źle, jakoś to będzie. Choć być może odpowiedniej zapytać: A jazz, grasz?
Jasne.
Festiwal rozpoczął się dla mnie w piątek rano. Brawo za niepostawione pytanie, odpowiedź ode mnie: jeszcze dzień wcześniej ciężko zarabiałem na wasze emerytury. W spotkaniach w ASP nie zdołałem uczestniczyć (może z wyjątkiem początku spotkania z Andrzejem Wajdą), w tym czasie dbałem o kulinaria w parku obok sklepu Lidl.
Byłem w błędzie sądząc, że najciekawszym koncertem rockowym będzie Papa Roach. Ten amerykański zespół gra bardzo dobrze, to fakt, i powiela sam siebie do przesytu. Może na płytach tego aż tak nie słychać, może źle się wsłuchiwałem. Zaskoczeniem okazał się dla mnie Orphan Hate. Koncert (w którym nota bene nie uczestniczyłem w całości: za to spełniałem swoje towarzyskie obowiązki we wiosce piwnej) Niemców był dla mnie najlepszym rockowym koncertem tegorocznego festiwalu. Zwyczajnie, zagrali nawet lepiej niż na wydawnictwie studyjnym. Wszystkiego najlepszego.
Przeniesienie małej sceny do namiotu ASP z mojego punktu widzenia to błąd. Pomijając już względy zdrowotne (spacer od dużej sceny, obok małej, do sceny Przystanku Jezus, Pokojowej Wioski Krishny a następnie wspinanie się po górce do namiotu ASP), usunięcie małej sceny znacznie zmniejszyło liczbę uczestników tam odbywających się koncertów. Na dodatek ten niefortunny zakaz picia piwa i brak świeżego powietrza (koncert w szklarni foliowej!).
Koncerty na scenie folkowej były warte tego, aby chwilę podusić się w kurzu w szklarni ASP. Jacek Kleyff ze swoją Orkiestrą, fenomenalny Piotr Bukartyk z zespołem. Oraz: zaskakująco szatańska Arka Noego, oczywiście wyłączając młodego księdza, który po zakończeniu koncertu zachęcał tłum do modlenia się. W takim razie po co były śpiewane i grane te piosenki? Czy pojęcie muzyki chrześcijańskiej to zawsze musi być kult śmierci, płaczu i śmierci przy skąpym akompaniamencie gitary i zawodzących wokalistach?
XVI Przystanek odbył się w Roku Chopinowskim, co - całe szczęście - nie uszło uwadze organizatorów. Temat potraktowano profesjonalnie, i zamiast zarzucania publiczności martyrologią i pustym patriotyzmem, zaproponowane zostały jazzowe (dosłownie) interpretacje Chopina.
Leszek Możdżer i Tymon Tymański Polish Brass Ensemble zaprezentowali jednorazowy projekt napisany specjalnie na ten festiwal. Bardzo odważnie, bardzo nowocześnie. Szkoda, że tak krótko. Tylko na koncercie jazzowym można wpaść w taki trans; "publiczność dostawała amoku" jak to ktoś kiedyś napisał o koncertach kwartetu Coltrane'a.
Nie można pominąć koncertu solo Leszka Możdżera w namiocie ASP o trzeciej nad ranem. Sześć czy siedem bisów. Fantastyczna atmosfera, świetny koncert tonący w niebiesko-fioletowym świetle.
Więcej jazzu? Nigel Kennedy i jego polski ensemble. Nigel to przezabawny człowiek. Nie przepadam specjalnie za skrzypcami, ale dla Nigela mogę zrobić wyjątek. I got up early today... śpiewał swojego bluesa.
Owsiak powiedział "cholernie inteligentny Przystanek Woodstock", i to, że w tę stronę właśnie chce iść. Krok w tę stronę to dobry pomysł. Ale czy obecna publiczność to przeżyje? Wątpię.
Czy sugerujesz ze nastąpi
Czy sugerujesz ze nastąpi przełom i kiedyś pójdę w kierunku sceny po coś innego niż jedzenie po prawej stronie?
Z kolei ja zapytałbym
Z kolei ja zapytałbym inaczej: Czy sugerujesz, że kiedykolwiek pójdę na prawo od sceny po coś innego niż bułka z Lidla w mieście? :-)
Gastronomia po prawej stronie sceny chyba już na zawsze będzie się kojarzyć z wielką bułą wypchaną kapustą i kilkoma kawałkami kiełbasy. Tak przynajmniej ja wspominam tamtejszego "kebapa".
chrzanić woodstockową
chrzanić woodstockową gastronomię...
lidlowa bułka z kefirem jest smakiem tego wakacyjnego weekendu