Krawcowa z przedmieścia kupiła pewnej wiosny na targu dziesięć piskląt. Nie miała kwoki. Siedzę tu i szyję, a one sobie same rosną, mówiła. Pisklęta, póki jeszcze miały puch, były u niej w pracowni. Biegały wszędzie albo siedziały i grzały się w ścinkach. Kiedy podrosły, od rana do wieczora były na podwórzu. Tylko jedno dalej było w pracowni. Skakało na jednej nodze przez ścinki, jego druga noga była kaleka. Siedziało godzinami i przyglądało się krawcowej przy szyciu. Gdy wstawała, skakało za jej krokami. Kiedy nie było klientów, krawcowa rozmawiała z nim. Kurczę miało rdzawoczerwone pióra i rdzawoczerwone oczy. Ponieważ najmniej biegało, najszybciej rosło, najwcześniej stało się tłuste. Jako pierwsze zostało zarżnięte, zanim jeszcze lato zaczęło się na dobre. A reszta kur grzebała na podwórku.
Krawcowa przez całe lato mówiła o kalekim kurczęciu. Mówiła, musiałam je zarżnąć, było jak dziecko.
Herta Müller za przekładem Alicji Rosenau z książki Lis już wtedy był myśliwym.
Dobre.
Dobre.
Nie
Nie spamuj...
http://www.myspace.com/events/view/9091664