Prawdziwych polaków już nie ma

Spóźnił się: zgodnie z niedostępnym dla prostego ludu harmonogramem, zawsze tak samo, wysoka precyzja, chapeau bas i haute couture. Stoję, stoimy. On leży na dwóch siedzeniach. Leży w wytartej kurtce z jedną ręką pod głową, drugą w spodniach, ale nie w kieszeni. Trzyma, żeby mu nie ukradli. (Chyba) śpi i nieustannie walczy przez sen o pozostałe dwa siedzenia. Walczy on, walczy pasażer obok. On próbuje wedrzeć się swoimi brudnymi białymi butami z bumerangiem, a jego przeciwnik odpowiada kopniakami w kostki i bumerangi, a one wracają i brudzą moje nogawki. Raz. Dwa. Trzy. Kolego, jednym palcem dotykam - otwiera wolno oczy, bo spadniesz, błąd. Rzucanie are you okay? do zarażonego wirusem T jest bezcelowe. Zamyka oczy i wznawia konwulsje ostatniego stadium. Raz. Dwa. Przyprsszm, robię żółwi krok w tył: za mało miejsca, błąd. Nie chciała przejść czy udawała chęć. W pozycji bociana wącham włochaty kołnierz jej kurtki. Spalony olej, cebula i pleśń z kiszonki. Duszę się. Na zewnątrz mgła, chłodno ale powyżej zera. Wewnątrz: Indie.

Przesiadka.

Wewnątrz: slumsy w Indiach, na zewnątrz bez zmian. Ściągam z siebie, co mogę: to daremne. Gotuję się - czy tylko ja? Jej, obok, to nie przeszkadza: ma szalik na szyi. Mama, mama, krzyczy ktoś po lewej, mama! zagramy w marynarza?

Maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
(bełkot - nie rozumiem),
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
maaa-ryy-naaarz,
(bełkot - nie rozumiem i nie pamiętam),
maaa-ryy-naaarz.

Marynarski kwadrans piłującym głosem rozpuszczonego gnojka. Mama, a kiedy to, tamto, bełkot - nie rozumiem, nie pamiętam. Teraz stuka w szybę, zmęczył się, pożera cukierki od obleśnego typa z naprzeciwka. Ciszej, huk lokomotywy i jęk szyn. Dzieci skończyły, zaczynają dorośli. Stare baby licytują się chorobami, młodzież bawi się komórkami oferując zgromadzonym unikalną możliwość poznania najnowszych złotych przebojów.

A u nas w bursie, to, wiesz, tamta to się powiesiła, i teraz [zamazane], no, wiem, wszyscy to wiedzą, a kilka miesięcy temu skakała nawet z trzeciego piętra, i się nie zabiła, co za wieś; oznajmił głosem elektrycznej maszynki do golenia ubrany na czarno młody adept nauk właściwych dekorowany krzyżykiem koleżance, co ma przeżycia, o których nie chce mówić a po liceum chce wyprowadzić się do Niemiec, na zawsze.

Koniec blisko. Konduktor wyparował zapewniwszy uprzednio każdego, kto sobie tego życzył, że przecież grzanie jest wyłączone. Koniec blisko, w dole wysypisko śmieci (znane również jako miejsce z największym potencjałem w tym mieście). Wyjdę ostatni, poczekam, wrócę do żywych. Otworzę okno, otwieram. Zbieram swoje rzeczy, wolno. Czekam. Obleśny typ z naprzeciwka zatrzaskuje moje okno.

Zapomniał życzyć miłego dnia, pomyślałem.

Valid XHTML 1.0 Strict