Gołowąsy zaczesał się na prawą stronę, machnął ręką pozdrawiając nieobecnego cezara, i ruszył w stronę zgromadzenia. Nie pozdrowił zastanych, od razu przeszedł do rzeczy. Podniesionym piskliwym głosem sączyć swoje zjełczałe myśli układając je w krótkie zdania zakończone znakiem zapytania i dwoma wykrzyknikami. Oszołomione towarzystwo spodziewało się powitania, nie spodziewało się kpin i szyderstwa. Szkodliwy głupiec nie ustawał w strzelaniu, choć karabin dawno mu zabrano, a może nigdy nie dano. Kule miotał na oślep, byle zadowolić swoje mierne ja. Zniesmaczeni jakością tego wybryku natury, odganiali je półsłówkami. Odpowiadali w nadziei, że chory wyzdrowieje, a może był to tylko odruch ich dobrego wychowania. Gołowąsy, zadowolony z siebie, ruszył marszowym krokiem w stronę budy, z której wyszedł. Wrócił pilnować świata, który ciągle mu ucieka.