... czyli refleksje na temat łódzkiej grupy COMA.
Trudno znaleźć w polskiej nowej muzyce rockowej grupę, która potrafi swobodnie grać (nie rozsądzam, czy swoje czy czyjeś kompozycje), a co najważniejsze - grupę z wokalistą o dobrym, mocnym, pełnym w brzmieniu głosie, który potrafi dobrze śpiewać.
H zarzuca tej grupie, a właściwie jej perkusiście, że nie umie dobrze grać na swoim zestawie bębnów i blach. Zgadzam się, ale tylko w części. Perkusista jest średniej klasy, ale do tradycyjnego rocka z gitarą i basem nie potrzeba perkusistów o znakomitych umiejętnościach. Jeżeli chcę posłuchać, jak powinno się grać na perkusjonaliach, włączam sobie... dobry jazz z lat 60-tych.
Napisałem gdzieś (a może i nie tylko w jednym miejscu), że cenię sobie ten zespół za autentyzm. Od razu zostałem obrzucony rożnego rodzaju śmieciem słownym za swoją "naiwność".
Rogucki - wokalista grupy - pisze teksty o bardzo, ale to bardzo zróżnicowanym poziomie. Czasem (i niestety - w większości) jest to zwykła grafomania dla nastolatków. Takie zapychacze są wymieszane z naprawdę ciekawymi, ale prostymi tekstami, które do mnie docierają.
Sądząc po reakcji gimnazjalistów/gimnazjalistek, tudzież jakichś zbyt namiętnych piwożłopoopijów na moje "typy" z twórczości Roguckiego, podczas koncertu grupy na festiwalu Woodstock 2007, jestem prawie przekonany, że jestem jednym z nielicznych "rozumiejących Roguckiego inaczej".
Niekiedy mam ochotę posłuchać rocka po polsku, dobrze zagranego, być może niezbyt oryginalnego, w tradycyjnym składzie, niezbyt nowoczesnym stylu i ciekawie oprawionego w tekst. Nie jakiś ultraliteracko-poetycki, ale standardowy rockowy - trochę nawiny, trochę podnoszący na duchu. W sam raz na wyśpiewanie refrenu wspólnie z wokalistą. COMA z kilkoma swoimi piosenkami nadaje się do tego w sam raz. Nie można również zapominać, że jest wiele innych grup rockowych, które mogą dostarczyć podobnych wrażeń, jednak nie o nich dziś piszę.
COMA robi "teatr" na scenie - warto wybrać się na koncert, żeby zobaczyć to na własne oczy. To ponoć jest zaprzeczeniem ich jakiegokolwiek autentyzmu (czyli "udawaniem"). Ten, który tak twierdzi nie ma zielonego pojęcia o głównej roli sztuki w życiu człowieka - stwarzaniu iluzji, wrażenia, pobudzania do myślenia. Dana piosenka jest dla mnie autentyczna bez względu na to czy autor zdziera z siebie koszulę podczas jej śpiewania czy nie. Ja przede wszystkim słucham muzykę, nie ją oglądam.
Od tego, co usłyszę w piosence, i jakie to wywoła na mnie wrażenie, zależy czy jest dla mnie autentyczna czy też nie. Tembr głosu, uczucia wkładane w śpiew, gra instrumentalna, sposób zgrania materiału - to wszystko waży na ocenie. Nie każda autentyczna, czyli i ważna dla mnie fraza, musi być tak samo cenna dla innej osoby. Jednak nie można przesadzać z subiektywnością.
Autentyczność uczuć wkładanych w utwór można oczywiście bezbłędnie symulować - i tak robi spora część dzisiejszych wykonawców. Sprawianie wrażenie autentyzmu, czy bycie autentycznym w swojej twórczości wcale nie przekłada się na bycie artystą.
Artysta żyje tym, że jest autentyczny. Czyż nie?