Święta rodzina

Mąż dobrze zna podział obowiązków zgodny z wiarą. Pracuję, mówi, i zarabiam, dodaje, więc niech ona też coś zrobi dla domu, niech przynajmniej coś do jedzenia kupi i obiad ugotuje, bo co innego ma robić. Nic nie robi, ja wszystko muszę robić, mówi, do pracy nie pójdę, bo co by ludzie powiedzieli, mówi, ja tu cały czas robię. Ja tutaj wszystko robię, zrobiłem to, tamto, wszystko, mówi i krzyczy w stronę żony: tu, jeden tutaj do mnie, to tutaj trzymać, bo ja robię, tam szybko!, źle trzyma, głupia!, w lewo, w prawo, bierz tamto! podaj tego, no tamto! Mąż daje żonie dobre rady jak pracować na wspólne dobro. Ona nic nie zarabia, mówi, ja tutaj robię takie interesy i zarabiam, mówi, mnie wszyscy znają, ja znam tego i tamtego, co zrobił to i tamto!, mówi. Idzie do tej swojej pracy, niech idzie, co będzie w domu siedzieć, jak wróci to ja mam dla niej robotę tutaj. Niech daje mi te pieniądze, to co tam zarobiła, bo ja tutaj wszystko robię, a gdy się skończą pieniądze to niech bierze na kredyt, bo trzeba robić. Tam jeszcze dają, bierz, bo nie będą dawać, a jak nie będą dawać to się nie będzie robić! Mnie bank pieniędzy nie da, na dowód już nie dają, a te co wzięła, to niech spłaca. Trzeba było nie brać!

Pewnego razu w górach

Gołowąsy zaczesał się na prawą stronę, machnął ręką pozdrawiając nieobecnego cezara, i ruszył w stronę zgromadzenia. Nie pozdrowił zastanych, od razu przeszedł do rzeczy. Podniesionym piskliwym głosem sączyć swoje zjełczałe myśli układając je w krótkie zdania zakończone znakiem zapytania i dwoma wykrzyknikami. Oszołomione towarzystwo spodziewało się powitania, nie spodziewało się kpin i szyderstwa. Szkodliwy głupiec nie ustawał w strzelaniu, choć karabin dawno mu zabrano, a może nigdy nie dano. Kule miotał na oślep, byle zadowolić swoje mierne ja. Zniesmaczeni jakością tego wybryku natury, odganiali je półsłówkami. Odpowiadali w nadziei, że chory wyzdrowieje, a może był to tylko odruch ich dobrego wychowania. Gołowąsy, zadowolony z siebie, ruszył marszowym krokiem w stronę budy, z której wyszedł. Wrócił pilnować świata, który ciągle mu ucieka.

Status na dzisiaj

Na wschodzie wąż zjada swój ogon, a ogon odrasta i tak do stuleci. Na zachodzie nadal wierzą, że słowami mogą rozwiązać każdy problem i naprawić każdy świat. Na zachodzie jego twardy język wchodzi ustami między zęby jego, na wschodzie kolejna kula wbija się w czyjąś głowę. Polskie pany noszące się na prawdziwych polaków pianą z ust plują do rodaków, a kark gną posłusznie przed wronim panem. W pokłonach jedynemu właściwemu bogu mówią o odnowie moralnej, którą przyniosą chłopcy jego królewskiej mości, gdy tymczasem tną brudną żyletką twoją twarz, a ich ego wypływa nosem i wylewa się uszami, oczy spękane a usta ich suche. Zachodni śniady kaleka popiera ruch wznowienia pracy komór gazowych i mówi, że walczy o poprawienie jakości, ale tak nieoficjalnie. Kadra jest słaba, i nie ma pojęcia o szczelności, tak mówi. Kadra obraduje, jednak betonu nie kruszy, nie mają zamiaru ustępować, mają zamiar nominować nowych dyrektorów. A dyrektorzy będą obradować dniami i nocami, bo, przecież, taka ich praca.

Wielkie miłosierdzie

Słuchałem ostatnio audycji w Klubie Trójki poświęconej książce Olgi Kubińskiej o publicznych egzekucjach w Anglii w XVI i XVII wieku (podcast do pobrania stąd tym narzędziem).

Efektywność i innowacyjność

Władza ubolewa, gdy widzi produkty pracy obywateli. Produkty wymęczone szeregiem wątpliwych doróbek w kolejnych nadgodzinach. Pracownicy liczą sobie nawzajem godziny w pracy. Każdy liczy każdemu, choć nikt nie powie nikomu, że policzył choć jedną. A tam, to przychodzi późno, a wychodzi przede mną; a tam to ciągle nikogo nie ma, bo na kawę chodzą; mówi jeden drugiemu przez ramię ściszonym głosem.

Valid XHTML 1.0 Strict